Na południe od Jarosławia niedaleko Pruchnika na Podkarpaciu leży wieś Węgierka, którą wspomniano już z połowie XIVw.
Podobno sam król Kazimierz Wielki dał osadę na własność w 1358r niejakiemu Jackowi Słoneczko będącego założycielem rodów Pruchnicki oraz Rozborski.
Początkowo nazywała się Uherska Wola i do dziś taką nazwę nosi południowa część wsi, po czym nazwano ją Uherce i pod taką istniała do połowy XVIIw. Obecna jej nazwa wywodzi się podobno od kraju pochodzenia żony Pruchnickiego przywiezionej z jednej z wypraw wojennych.
Według innej teorii właściciel Łańcuta zwany Diabłem Łańcuckim właśnie tam osadził węgierskich najemników.
Wieś leżała na szlaku handlowym prowadzącym od Sandomierza przez Jarosław na Węgry.
Właśnie w Węgierce zobaczyć można resztki dawnego bastejowego zamku szlacheckiego, z którego do dziś została rozpadająca się basteja. Początkowo w miejscu tym pod koniec XVw stał dwór obronny, gdzie swoją siedzibę miał ówczesny właściciel- Piotr Rozborski. Na jej budowę zapożyczył się u Jana z Bystrowic. W 1506r nastał kolejny właściciel- Piotr z Pruchnika zwany Pruchnickim, którego córka wyszła za Jana Pieniążka herbu Odrowąż wnosząc wieś a tym samym dwór jako wiano.
Pieniążkowie przez dwa wieki byli panami Węgierki i rozbudowali wcześniejszy dwór w zamek: powstała budowla na planie czworoboku posiadająca dwa skrzydła mieszkalne z dwiema basztami. Wszystko otoczono fosą.
Miał przypominać zamki w Przemyślu czy Krasiczynie, no może nie wielkością, czy zdobieniami, ale właśnie dzięki bastejom.
W 1713r majątek sprzedano Siemianowskim, później trafił do Józefa Rosnowskiego, a od 1730r do Józefa Morskiego. Pod koniec XVIIIw budowle strawił pożar i nikt nie podjął się już jej odbudowy, mimo że Węgierka miała później jeszcze nowych właścicieli: od 1819r Magdalenę Dzieduszycką, potem Szembeków, którzy sprzedali ją Mycielskim.
Do dziś po dawnym zamku pozostało niewiele: waląca się kamienno-ceglana, okrągła, czterokondygnacyjna baszta o średnicy dochodzącej do 13m. Widoczne są jeszcze otwory strzelnicze i by ją uchronić przed całkowitym zniszczeniem zabezpieczona została stalową obręczą.
Basteja nie ma dachu, co dodatkowo przyśpiesza niszczenie: w środku stoi woda częściowo z podmokłego terenu, bo niedaleko stamtąd jest do rzeczki Mleczki.
Przy baszcie można dojrzeć pozostałości skrzydła mieszkalnego zagospodarowanego częściowo przez mieszkańców znajdującego się nieopodal domu oraz resztki fosy. Wejście do wnętrza jest zastawione prowizorycznymi drzwiami, ale można tam dostać się przez okno tylko właściwie po co?? Żeby ugrzęznąć w błocie albo żeby dostać spadającą cegłówka czy kamieniem?? Niestety- patrząc na sypiące się resztki dawnej ciekawej budowli nie jestem optymistką.
Archiwalne zdjęcia dodano dzięki Fotopolska.eu
Galeria